Dzieci wróciły do szkoły.
Chodzą w maseczkach, dezynfekują ręce, nie dzielą się śniadaniem… Nie jest już tak, jak było.
Ale chodzą do szkoły! I to się liczy.
Okazało się jednak, że mają zaległości. W matematyce, w językach obcych, w języku ojczystym… Ale nie to jest najważniejsze.
Najgorsze jest to, że dzieci mają ogromne zaległości w kontaktach społecznych.
Zdecydowana większość z nich jest zaopatrzona w telefony. Wielu rodziców przed pandemią nie myślała nawet o zakupie telefonu dla malucha. Kiedy dzieci wróciły okazało się, że jednak większość się złamała i kupiła. Z różnych powodów.
Nie neguję tego. Moje dzieci też mają (już przed pandemią miały) telefony. Korzystają z nich na zasadach określonych przez nas, rodziców (dzięki aplikacji Family Link) i uważam, że to dobre rozwiązanie. Nie o tym jednak miało być.
Dzieci nauczyły się korzystać z Discorda, Vibera, nawet Messengera i innych komunikatorów. I korzystają z nich bezustannie. Już prawie ze sobą nie rozmawiają twarzą w twarz. Używają telefonów w szkole na przerwie, w drodze do domu, w domu, wieczorem…
Bo tak jest łatwiej. Nie trzeba nawiązywać relacji. Nie trzeba patrzeć w oczy. Nie trzeba podchodzić, zagajać, zahaczać…
Czy to się jeszcze zmieni? Czy ten trend się odwróci? Młodzi ludzie zaczną ze sobą znów rozmawiać?
Mam nadzieję, chociaż obawiam się, że komunikatory to znak czasu, którego nie jesteśmy w stanie wyeliminować…